sobota, 26 kwietnia 2014

Prolog


Szła ciemnym korytarzem, który do złudzenia przypominał jej jeden z tych znajdujących się w Hogwarcie. Było ciemno. Tylko blady księżyc na niebie dający niewielką poświatę pozwalał jej iść bez żadnych potknięć zupełnie prosto, w niewielkim stopniu widoczną, wyłożoną kamieniami posadzką. Nie miała zielonego pojęcia jakim cudem się tu znalazła. Nie czuła strachu w pełnej postaci, ale te, do tej pory znajome ściany, niegdyś przepełnione obrazami, teraz zupełnie nagie, pozwalały jej odczuć coś co potocznie nazywamy lękiem.
Szła tak już dobre dziesięć minut, co jakiś czas zatrzymując się i wahając czy aby nie powinna zawrócić. Za każdym razem jednak serce zwyciężało z rozsądkiem i czystą logiką. Po prostu czuła, że musi iść dalej. Jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w tamtą stronę, a ona naturalnie się jej poddawała. Momentami nawet zastanawiała się dlaczego, ale odrzucała te myśli ponieważ coś podpowiadało jej, że na końcu korytarza czeka ją coś bardzo dobrego, coś wielce upragnionego i, że to coś da jej ogromne szczęście. Jest jednak jeden warunek. Musi iść dalej.
Idąc tak i bijąc się z myślami, nagle usłyszała coś, przez co włosy stanęły jej dęba. Przerażający krzyk po którym następował cichy, acz złowieszczy śmiech. Nie wiedziała co było gorsze, czy ten oddający okropne cierpienie i ból krzyk, czy... czy ten okropny śmiech , który przyprawiał ją o mdłości ale i strach, którego do tej pory nie czuła w tak znacznym stopniu. Znów się zatrzymała. Chciała zawrócić. Uciec stąd jak najszybciej. Teraz się bała. Cholernie się bała i wcale nie była z tego zadowolona. Już się odwracała, aby odejść tam skąd przyszła gdy ten głos w jej głowie, taki uspokajający i dający poczucie bezpieczeństwa znowu nakazał jej iść dalej. Zapewniał, iż nic jej się nie stanie. Jest przy niej i to powinno jej wystarczyć. Poczuła się jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka i teraz znajduje się w ramionach matki, która ją pociesza i obiecuje, że na pewno będzie lepiej i, że kupi jej nowego, lepszego lizaka. To dodało jej otuchy i odwagi.
Powoli ruszyła dalej a ten czarujący głos cały czas szeptał, żeby szła, nie bała się nieznanego i pod żadnym pozorem już się nie zatrzymywała. Postąpiła zgodnie z jego wskazówkami . Przyspieszyła kroku. Poczuła, że jeśli tego nie zrobi to stanie się coś złego. Nie wiedziała co konkretnie się stanie ale była pewna tego, iż za chwilę zdarzy się coś zgubnego nie tylko dla niej ale dla jakiegoś innego, niewinnego istnienia. Po prostu musiała iść dalej. Nogi same ją niosły. Tym razem rozsądek brał górę.
Znowu krzyk. Jeszcze więcej w nim było grozy i gehenny. Po chwili ten sam jeszcze głośniejszy śmiech. Nie zatrzymała się, lecz jeszcze bardziej przyspieszyła. W pewnym momencie poczuła że biegnie. Już nad tym nie panowała. Nie czuła zmęczenia. Ten drugi krzyk spowodował, że poczuła jeszcze większą potrzebę, dojścia do końca korytarza w jak najkrótszym czasie. W końcu z ciemności wyłoniły się dość duże i ciężkie drzwi. Zatrzymała się na chwilę. Od drzwi dzieliło ją zaledwie kilka stóp. Takich w Hogwarcie jeszcze nie widziała. Były to bogato zdobione złotymi elementami dwuskrzydłowe, zabytkowe drzwi z mosiężną klamką w każdym skrzydle. Stała i przyglądała się wrotom gdy wtem usłyszała słowa jakiejś dziewczyny:
- Nie… Proszę… Błagam, zostaw mnie! Błagam… Zrobię co zechcesz tylko mnie w końcu zabij… Nie każ mi cierpieć… Aaaaa! Pomocy! – krzyczała na całe gardło postać za ścianą. Te słowa podobnie jak krzyk były przepełnione strachem i cierpieniem.
Dziewczyna ocknęła się. Poczuła się jakby ktoś ją spoliczkował. Ten głos był tak uderzająco znajomy. Otrząsnęła się i podbiegła do drzwi. Otworzyła je bez najmniejszego problemu i weszła do środka. Pokój był pusty i ciemny tak jak korytarz, którym podążała. Tak samo nagie, kamienne ściany i zimna, twarda posadzka, z tą jednak różnicą, że na środku pokoju w kałuży krwi leżała młoda dziewczyna. Miała długie, sięgające do pasa brązowe włosy i leżała zwrócona twarzą do podłogi. Nie tracąc ani chwili podbiegła do ciała i przyklękła aby sprawdzić czy szatynka oddycha, przyłożyła palce do tętnicy. Ona żyła, ale Hermiona ledwo wyczuwała puls zupełnie tak jakby przez jej ciało przechodziły ostatnie impulsy życia. Chciała ją odwrócić i zwyczajnie reanimować. Lecz zanim to zrobiła ogromne wrota zamknęły się z hukiem. Odwróciła się w ich stronę i spostrzegła zakapturzoną, mroczną postać stojącą przed nimi.
Zamarła widząc jak bez słowa sięga po różdżkę. Trzymając ją w ręku powoli podszedł do niej i ciała leżącego obok. Dziewczyna chciała uciec, krzyczeć, ale nie mogła drgnąć, zupełnie tak jakby ktoś rzucił na nią Drętwotę. Lecz ku jej zdziwieniu mężczyzna ją zignorował zupełnie tak, jakby była niewidzialna. Podszedł do ciała i mocno kopnął je w żebra, a ono przewróciło się twarzą do góry wydając prawdopodobnie ostatnie jęki cierpienia w swoim życiu. To co zobaczyła odrętwiała dziewczyna było szokiem. Sponiewierana postać leżąca we krwi to była idealna kopia jej samej, Hermiony Jean Greanger. Zupełnie jak jej lustrzane odbicie. A co jeśli to na prawdę była ona? Nie, to niemożliwe… a jednak. Była przerażona. Ten sen był tak bardzo realny. Klęcząc z głową zwróconą w stronę postaci i nie mogąc się ruszyć obserwowała tylko jak podnosi rękę do góry. Wiedziała co teraz nastąpi. To było nieuniknione. Nie mogła nic zrobić. To był koniec…
- Avada Keda…!

2 komentarze:

  1. No wreszcie, wreszcie! Doczekałam się! :)
    Trochę powtórzeń, ale ogólnie to BOSKO! :* Ciekawi mnie co będzie dalej.
    Kocham! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW... prolog naprawdę trzyma w napięciu... jestem mega ciekawa co będzie dalej. Pozdrawiam
    Alexandra - http://mojahistoriadramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń